Strona:Aleksander Kuprin - Jama T. 2.djvu/174

Ta strona została przepisana.

Riazanow pocałował Rowińską w rękę, potem z niewymuszoną prostotą przywitał się z Tamarą, mówiąc:
— Znamy się już od tego szalonego wieczoru, gdy pani zadziwiła nas wszystkich znajomością francuskiego języka i gdy pani mówiła. To, co pani mówiła — było, prawdę mówiąc, — paradoksem, ale jak to było powiedziane! Do tej chwili pamiętam ten głos pani taki gorący, pełen wyrazu... A więc, pani Heleno — zwrócił się znów do Rowińskiej, siadając na maleńkim niskim krzesełku — czem mogę służyć pani? Proszę mną dysponować.
Rowińska znowu z miną zmęczoną leniwie przyłożyła końce palców do skroni.
— Ach naprawdę, jestem tak zdenerwowana, mój drogi panie Riazanow — powiedziała gasząc rozmyślnie blask swych prześlicznych oczu, — a przytem moja nieszczęśliwa głowa... Proszę z łaski swojej podać mi z tego stolika piramidon... Nie mogę, nie potrafię... To tak okropne...
Tamara zwięźle i rzeczowo opowiedziała Riazanowowi całą smutną historję śmierci Gieni, wspomniała o bilecie wizytowym, pozostawionym Gieni i o tem jak nieboszczka z szacunkiem przechowywała ten bilecik, i — mimochodem wspomniała o obietnicy pomocy w razie potrzeby.
— Oczywiście, oczywiście! — zawołał Riazanow, gdy skończyła i natychmiast zaczął chodzić po pokoju wielkimi krokami, wichrząc z przyzwyczajenia i odrzucając w tył swe wspaniałe włosy. — Pani dokonywa wspaniałego, serdecznego, koleżeńskiego czynu. To bardzo dobrze!... Jestem pani... Pani powiada — pozwolenie na pogrzeb... Hm!... Niech przypomnę!...