Strona:Aleksander Kuprin - Jama T. 2.djvu/176

Ta strona została przepisana.

— Nie, dziękuję panu — wymówiła się Tamara. Pieniądze są. Dziękuję za współczucie. Czas mi. Dziękuję pani serdecznie pani Heleno!
— A zatem proszę spodziewać się za dwie godziny, — powtórzył Riazanow, odprowadzając — do drzwi.
Tamara nie odrazu pojechała do domu. Po drodze wstąpiła do maleńkiej kawiarenki przy ulicy Katolickiej, gdzie oczekiwał na nią Sieńka-Foksal — wesoły chłopiec, podobny do ładnego cygana, już nie czarno, ale kruczo-włosy, czarnooki, z żółtemi białkami, stanowczy i śmiały w swej robocie, duma miejscowych złodziei, wielka sława w ich światku, pierwszy włamywacz i kasiarz.
Wyciągnął do niej rękę, nie podnosząc się z miejsca. Ale troskliwość, z jaką posadził ją obok siebie ujawniła szczerą dobroduszną czułość.
— Jak się masz, Tamarciu! Dawno cię nie widziałem — stęskniłem się... Chcesz kawy?
— Nie! Mam interes... Jutro pogrzeb Gieni... Powiesiła się...
— Tak, czytałem w gazecie, — niedbałe wycedził Sieńka. — Obojętnie!
— Daj mi natychmiast pięćdziesiąt rubli.
— Tamaro, — kochanie moje, — ani grosza!...
— Mówię ci, że potrzebuję, musisz się postarać — rozkazująco, ale bez gniewu powiedziała Tamara.
— Ach mój Boże!... Twoich nie ruszałem, jak ci przyrzekłem, ale przecież — niedziela... Kasy oszczędności są nieczynne...
— To cóż z tego! Zastaw książeczkę! Zresztą rób co chcesz!...
— Na co ci te pieniądze — duszko moja?
— Na pogrzeb.