Strona:Aleksander Kuprin - Jama T. 2.djvu/178

Ta strona została przepisana.

o tem, że na nich mogą patrzeć, chciał już objąć ją i przycisnąć do swej piersi.
— No, no! szybko, jak kotka skoczyła Tamara z krzesła. — Potem, później Sieńka, później kochanie! Cała będę twoja — nie zaznasz odmowy. Sama ci dokuczę... Żegnaj mój głuptasku!
I szybkim ruchem ręki wzburzywszy mu czuprynę, pośpiesznie wyszła z kawiarni.

XVIII.

Nazajutrz, w poniedziałek, o godzinie dziesiątej rano, prawie wszystkie lokatorki domu, dawniej madame Szajbes, a obecnie Emmy Edwardówny Titzner, pojechały dorożkami do centrum miasta, do prosektorjum, — wszyscy prócz przewidującej i bardzo doświadczonej Henrietty, tchórzliwej i bezuczuciowej Niurki i głupkowatej Paszki, tego prawdziwego skarbu, a zarazem okropnej ofiary zakładu.
Prosektorjum — był to długi jednopiętrowy ciemno-szary budynek z białem obramowaniem okien i drzwi. W samym już jego wyglądzie było coś niskiego, przytłoczonego, wchodzącego w ziemię, niemal strasznego. Dziewczęta jedna za drugą zatrzymywały się przed bramą i nieśmiało przechodziły przez podwórze do kaplicy, ulokowanej gdzieś na drugim końcu dziedzińca i pomalowaną taką samą ciemno-szarą farbą z białemi obwódkami.
Drzwi były zamknięte. Trzeba było iść po stróża. Tamara z trudnością odszukała łysego odźwiernego, starca obrośniętego niby błotnym mchem skręconą starą szczeciną, z maleńkiemi łzawiącemi się oczami i ogromnym płaskim granatowym w pryszczach nosem.