Strona:Aleksander Kuprin - Jama T. 2.djvu/180

Ta strona została przepisana.

plamy, podobne do pleśni — oznaka gnicia. U jednego z mężczyzn, bez nosa, z rozciętą górną wargą, na twarzy oszpeconej ranami, roiło się robactwo. Kobieta umarła na wodną puchlinę, całą górą podnosiła się ze swego ostatniego łoża, wypierając wieko.
Wszyscy po sekcji byli naprędce zszyci, zreperowani i obmyci przez omszałego stróża i jego kolegów. Co ich obchodzić mogło, że czasem mózg trafiał do żołądka, a wątrobą nafaszerowano czaszkę i zalepiono to wszystko plastrem? Stróże przyzwyczaili się do wszystkiego w ciągu swego ciężkiego jak zmora, nieprawdopodobnie pijanego życia, a zresztą ich milczący klijenci, nie mieli nigdy prawie ani krewnych, ani znajomych.
W kaplicy panował ciężki trupi zaduch, gęsty, przesycający wszystko i taki lepki, że wydawało się Tamarze, iż niby klajster pokrywał wszystkie pory jej ciała.
— Co to tak trzeszczy pod nogami? — zapytała Tamara.
— Trzeszczy? powtórzył pytanie i poskrobał się po głowie, — a wszy — widocznie, — zdecydował obojętnie. Na trupach tej zwierzyny licho wie ile się wylęga!... A kogo szukasz, mężczyzny czy kobiety?
— Kobiety, rzekła Tamara.
— A więc wszyscy ci, nie twoi?
— Nie, wszyscy obcy.
— Widzisz ją! Zatem mam iść do kostnicy. Kiedy ją przywieziono?
— W sobotę, dziadku. — i Tamara wyjęła portmonetkę. W sobotę we dnie. Masz tu staruszku na tabakę.