Strona:Aleksander Kuprin - Jama T. 2.djvu/190

Ta strona została przepisana.

i zachowywała się tak umiejętnie i subtelnie, że rejent nigdy nie ośmielał się proponować jej pieniędzy. Gdy pewnego razu przebąknął coś o osobnem mieszkaniu i o innych wygodach, spojrzała mu w oczy tak uporczywie, wyniośle i surowo, że jak żak zarumienił się w swej malowniczej siwiźnie i całował ją po rękach, mrucząc niepowiązane z sobą słowa.
Taką grę prowadziła z nim Tamara i coraz mocniej utrwalała sobie grunt pod nogami. Obecnie wiedziała już, w jakie dnie rejent przechowuje w swej ogniotrwałej kasie grubsze pieniądze. Jednak nie spieszyła, obawiając się zepsucia interesu jakimś nieostrożnym, przedwczesnym krokiem.
I właśnie teraz, ten oddawna oczekiwany czas nadszedł. Właśnie kończył się wielki jarmark kontraktowy i wszystkie biura rejentów zawierały codziennie tranzakcje na olbrzymie sumy. Tamara wiedziała, że rejent odwoził zazwyczaj pieniądze do banku w soboty, by czuć się w niedzielę nieskrępowanym. I dlatego też w piątetk we dnie rejent otrzymał od Tamary list tej treści:
„Drogi mój, ubóstwiany, królu Salomonie, I woja Sulamitka, twe dziewczę z winnicy wita Cię gorącym pocałunkiem... Luby mój, dziś moje święto i jestem nieskończenie szczęśliwa. On pojechał do Homla na dobę w interesie i dziś chcę spędzić wieczór u Ciebie i całą noc. Ach mój najdroższy! Gotowa jestem spędzić całe życie na kolanach przed Tobą! Nie chcę nigdzie jechać, obrzydły mi te zamiejskie szynki i cafè chantany. Pragnę tylko Ciebie... Ciebie... Ciebie jednego! Przygotuj dużo zimnego białego wina, melon i ocukrzonych kasztanów. Ściskam Cię.

Twoja
Walentyna.