Strona:Aleksander Kuprin - Jama T. 2.djvu/193

Ta strona została przepisana.

złowieszcze półsłówka o bliskim nieszczęściu, o przedwczesnej mogile.
Na początku września przyznał się jej nareszcie, że roztrwonił znaczną sumę rządowych pieniędzy, coś około trzech tysięcy, że za kilka dni będzie rewizja kasy i że grozi mu hańba, sąd i wreszcie katorga... W tem miejscu urzędnik cywilny wydziału wojny zaszlochał, schwycił się za głowę i zawołał:
— Biedna moja matka! Co się z nią stanie? Nie przeżyje tej hańby... Nie... Tysiąc razy lepsza jest śmierć, niż te piekielne męczarnie całkiem niewinnego człowieka.
Chociaż mówił, jak zwykle, stylem bulwarowych romansów (tem właśnie podbił serce łatwowiernej Wierki), ale teatralna myśl o samobójstwie, raz powzięta, już go nie opuszczała.
Pewnego razu we dnie długo spacerowali z Wierką w ogrodzie Książęcym. Mocno już spustoszony przez jesień, ten cudny stary park jaśniał i mienił się pysznymi tonami barwnego ulistwienia, amarantowym, ciemno-żółtym i wiśniowym kolorem starego wytrawnego wina i zdawało się, że chłodne powietrze pachło świeżością. A jednak subtelne znamię, delikatny aromat śmierci powiewał już od krzewów, trawy i drzew.
Dyletorski rozczulił się, roztkliwił nad sobą samym, rozpłakała się i Wierka.
— Dziś się zabiję! — powiedział wreszcie Dyletorski. — Koniec!
— Luby mój, nie trzeba! Złoto moje, nie trzeba!
— Nie mogę inaczej, — odpowiedział ponuro Dyletorski. — Przeklęte pieniądze!... Co droższe — honor czy pieniądze?