rozumiem? Jesteś pan taki sympatyczny, dobry, młody. Ot gdybyś był stary i brzydki.
— Ach! Nie o tem mówisz! zawołał Lichonin i znowu w napuszonym stylu zaczął mówić jej o równouprawnieniu kobiet, o świętości pracy, o sprawiedliwości ludzkiej, o walce z rozwielmożnionem złem.
Ze wszystkich jego słów Lubka nic, a nic nie zroumiała, wywnioskowała tylko, że jest w czemś winną, więc jakoś cała skurczyła się, zasmuciła, spuściła głowę i umilkła. Nie wiele brakowało, by się rozpłakała na ulicy, ale na szczęście, podjechali właśnie do domu, w którym mieszkał Lichonin.
— No, jesteśmy już w domu — powiedział student. Stój!
A gdy zapłacił dorożkarza, nie mógł powstrzymać się, by nie powiedzieć patetycznie, z ręką wyciągniętą teatralnie przed siebie:
— „Do domu mego, śmiało i spokojnie Jako jedyna pani wnijdź“.
I znów niezrozumiały ironiczny uśmiech skurczył bronzową twarz dorożkarza.
Pokój, w którym mieszkał Lichonin mieścił się na czwartem piętrze. Lubka z trudnością gramoliła się na górę. Zdawało się jej, że jeszcze kilka kroków, a upadnie wprost na schody i zaśnie snem kamiennym.
Lichonin tymczasem mówił:
— Moja droga! jesteś widzę zmęczona. Ale to drobnostka. Proszę, oprzyj się na mnie. Idziemy wciąż do góry! Wciąż wyżej, wyżej i wyżej! Czyż nie jest to symbolem dążeń ludzkich? Towarzysz-