Strona:Aleksander Kuprin - Jama T. 2.djvu/31

Ta strona została przepisana.

bawi się jej ciałem, a po trzech miesiącach wyrzuci ją na ulicę, lub do domu nierządu.
Lichonin westchnął ciężko. Gdzieś głęboko, nie w umyśle, lecz w ukrytych, niemal nieuchwytnych zakamarkach świadomości, zaświtało mu coś podobnego do myśli, że Niżeradze ma słuszność. Ale szybko zapanował nad sobą, potrząsnął głową i wyciągając rękę do księcia rzekł uroczyście:
— Obiecuję ci, za pół roku cofniesz swe słowa i na przeprosiny, ty lalo erywaóska, postawisz mi tuzin kachetyńskiego.
— Wal zgoda! Książę z rozmachem uderzył dłonią po ręce Lichonina. Z przyjemnością. A jeśli po mojemu, wówczas — ty.
— Wtedy ja. Jednak do widzenia się kniaź. U kogo nocujesz?
— Ja tuż, na tym samym korytarzu u Sołowjewa. Ty natomiast, jak rycerz średniowieczny, położysz miecz pomiędzy sobą, a piękną Rozamundą? Wszak prawda?
— Głupstwa. Chciałem sam iść nocować do Sołowiewa. Ale kiedy tak, to pójdę powałęsam się po ulicach i wstąpię do kogoś; do Zajcewa lub do Strumpa. Żegnaj książę!
— Zaczekaj, zaczekaj — zawołał za odchodzącym Niżeradze, gdy ten oddaliły się o kilka kroków. Zapomniałem ci powiedzieć rzeczy najważniejszej: Parcan się zasypał.
— Tak? zdziwił się Lichonin i natychmiast głęboko, długo i słodko ziewnął.
— Tak. Ale niema nic strasznego: tylko przechowywanie bibuły. Odsiedzi najwyżej rok.
— Nic, chłop mocny, nie rozklei się.
— Mocny, potwierdził kniaź.