Strona:Aleksander Kuprin - Jama T. 2.djvu/32

Ta strona została przepisana.

— Żegnaj!
— Do widzenia się rycerzu Grunwaldusie.
Do widzenia się ogierze kabardyński.

V.

Lichonin pozostał sam. W półciemnym korytarzu rozchodził się swąd podpalającej się blaszanej naftowej lampki i zastarzały zapach podłego tytoniu. Światło dzienne przedzierało się tylko z góry z dwóch maleńkich okienek, umieszczonych w suficie na obu końcach korytarza.
Lichonin był w tym osłabionym, a jednocześnie podnieconym nastroju, tak dobrze znanym każdemu, kto nie przesypiał nocy. Wyszedł on, jakoby z granic życia ludzkiego i stało się ono dla niego dalekiem i obojętnem, lecz wzamian tego myśli i uczucia nabrały jakiejś specjalnej jasności i wyrazistości.
Stał około swego pokoju, przytuliwszy się do ściany i niby czuł, widział i słyszał, jak dokoła niego i pod nim śpi kilkadziesiąt osób, śpi ostatnim mocnym porannym snem, z otwartemi ustami, z miarowym głębokim oddechem, z senną bladością na błyszczących od snu twarzach i w mózgu jego obudziła się dawna, znana jeszcze z czasów dzieciństwa myśl, iż ludzie śpiący, straszniejsi są od trupów.
Potem przypomniał sobie Lubkę. Jego lochowe, tajemnicze „ja“ błyskawicznie szepnęło mu, że należałoby wejść do pokoju i zobaczyć, czy dziewczyna wygodnie się urządziła, oraz wydać pewne rozporządzenia, co do rannej herbaty, ale udał sam przed sobą, że wcale o tem nie myślał i wyszedł na ulicę.
Szedł wpatrując się we wszystko, co napo-