Z bólem w duszy, ze złością i ze wstrętem do siebie, do Łubki i do całego, zdaje się świata, rzucił się Lichonin, nie rozbierając się na drewnianą krzywoboką, wytłuczoną kanapę i z palącego wstydu zgrzytał zębami. Sen nie przychodził, myśli zaś kołowały wokół tego głupiego, jak on sam nazywał uwiedzenia Łubki, i czynu, w którym tak wstrętnie splótł się marny wodewil z głębokim dramatem. „Wszystko jedno“, uporczywie myślał, „skoro obiecałem, doprowadzę sprawę do końca. I oczywiście to, co się stało przed chwilą, nigdy — nigdy się nie powtórzy! Mój Boże, któż nie padał, ulegając chwilowej słabości? Głęboką, szczerą prawdę powiedział jakiś filozof, który utrzymywał, że wartość duszy ludzkiej, poznać można z głębokości jej upadku i wysokości wzlotów. Ale bądź co bądź, niech licho porwie cały dzisiejszy idjotyczny dzień i tego dwuznacznego rezonera — reportera Płatonowa, i jego własny, Lichonina bezsensowny, rycerski zapal! Jak gdyby w rzeczy samej, wszystko to było nie z prawdziwego zdarzenia. I jak u licha, jakiemi oczyma będę patrzył na nią jutro“.
Głowa mu pałała, powieki piekły, wysychały usta. Nerwowo ćmił papierosy, jeden po drugim i często podnosił się z kanapy, by wziąć ze stołu karafkę z wodą i chciwie wprost z szyjki wypić kilka dużych łyków. Potem, jakimś przypadkowym wysiłkiem woli, udało mu się oderwać swe myśli od wypadków ubiegłej nocy i odrazu ciężki sen, bez wszelkich widziadeł i obrazów, jakby okrył go czarną zasłoną.
Obudził się znacznie już po południu, i nara-
Strona:Aleksander Kuprin - Jama T. 2.djvu/41
Ta strona została przepisana.
VI.