— Al-leksa-andra! Samowa-ar! Duże bu-ułki, ma-asła i kiełbasy! I małą buteleczkę wó-ódki!
Na korytarzu rozległo się człapanie pantofli i starczy głos już z daleka zaskrzeczał:
— Czego wrzeszczysz? Ho, ho, ho! Ho, ho, ho! Jak ten ogier wystały. Nie jesteś dzieciakiem, stary pies z ciebie, a postępujesz jak ulicznik! Czego chcesz?
Do pokoju weszła maleńka staruszka, z czerwonemi powiekami, o oczach wązkich jak szparki i o zadziwiająco pergaminowej twarzy, na której posępnie i złowrogo sterczał długi ostry nos. Była to Aleksandra, odwieczna służąca studenckich poddaszy, przyjaciółka i wierzycielka wszystkich studentów, kobieta przeszło sześćdziesięcioletnia rezonerka i zrzęda.
Lichonin powtórzył swe rozporządzenie i dał rublowy papierek. Ale staruszka nie odchodziła, dreptała na miejscu, sapała, żuła szczękami i wrogo patrzyła na dziewczynę, siedzącą plecami do światła.
— Cóżeś ty, Aleksandro skamieniała — czy co? Zapytał śmiejąc się Lichonin, — a może wpadłaś w zachwyt? A więc wiedz, że jest to moja kuzynka to jest siostra cioteczna, Lubka, — zamilkł zakłopotany na chwilę, ale natychmiast dodał, Luba Wasylówna, a dla mnie wprost Lubka. Znałem ją jeszcze taką, — pokazał ręką na ćwierć arszyna od stołu. I za uszy targałem i dawałem klapsa, za grymasy, po tem miejscu, zkąd nogi wyrastają. I tam chrabąszcze różne dla niej łapałem... Ale jednak... jednak, idź już, idź mumjo egipska... odłamku dawnych wieków. Ażeby jedna noga tam, a druga tu!
Ale staruszka zwlekała, dreptała w kółko, za-
Strona:Aleksander Kuprin - Jama T. 2.djvu/44
Ta strona została przepisana.