Strona:Aleksander Kuprin - Jama T. 2.djvu/45

Ta strona została przepisana.

wracała niby ku drzwiom i nie spuszczała z Luby ostrego, bazyliszkowego wzroku. A jednocześnie mruczała zapadniętemi ustami:
— Cioteczna! Znamy takie cioteczne! Wiele ich na kasztanowej ulicy spaceruje. Ach! ogiery nienasycone!
— No, ty stara barko! Prędko i nie zrzędzić! krzyknął na nią Lichonin. Inaczej zamknę cię, tak samo, jak twój przyjaciel student Triasów na dwadzieścia cztery godziny w ustępie!
Aleksandra poszła i długo jeszcze słychać było na korytarzu jej starcze człapiące kroki i niezrozumiałe charczenie.
W swej surowej, zrzędząjącej dobroci, skłonną była wiele wybaczyć młodzieży studenckiej, którą obsługiwała już około czterdziestu lat. Wybaczała pijaństwo, grę w karty awantury, głośne śpewy, długi, ale, niestety, była dziewicą i jej czysta dusza nie znosiła tylko jednego — rozpusty.

VII.

— Oto, doskonale... fi dobrze i miło — mówił Lichonin, krztątając się dokoła kulawego stołu i niepotrzebnie przestawiając naczynia do herbaty. — Dawno, stary krokodyl, nie piłem herbatki uczciwie, po chrześcijańsku, jak się w domu pija. Proszę usiąść Luba, proszę usiąść moja droga, ot tu, na kanapie i proszę gospodarować! Wódki pani zapewne z rana nie pija, ale ja, jeżeli pani pozwoli, napiję się. To odrazu wzmacnia nerwy. Mnie z łaski swej, mocniejszej, z kawałkiem cytryny. Ach co może być smaczniejszego od szklanki gorącej herbaty nalanej miłą kobiecą rączką.
Luba słuchała jego paplaniny, za hałaśliwej