cza erotomanja, ani na chwilę, prawdopodobnie nawet we śnie, nie opuszczała go. Idąc ulicą, co chwila trącał Lichonina, Sołowjewa, lub innego towarzysza łokciem w bok i mówił cmokając i kiwając w tył głową w stronę kobiety, którą minęli: Ce, ce, waj-waj! Na-adzwyczajna kobieta! Ja-ak ona na mnie spojrzała! Zechcę — moja będzie!...
Wszystkim znaną była ta jego wada, wyśmiewano ten jego rys charakteru dobrodusznie i bezceremonjalnie, ale chętnie wybaczano, za koleżeńską usłużność i wierność słowu, danemu mężczyźnie (przysiąg składanych kobietom, nie brano w rachubę), które były naturalną jego właściwością. Zresztą, przyznać należy, iż istotnie w pewnych sferach kobiet, cieszył się wielkiem powodzeniem, szwaczki, modniarki, chórzystki, panny z cukierni i telefonistki topniały pod uporczywym spojrzenim jego ciężkich, słodkch, zamglonych ciemno-błękitnych oczu.
— Domowi temu i wszystkim sprawiedliwie, spokojnie i niepokalanie żyjącym w nim... zanucił no protodjakońsku Sołowjew, lecz w tem urwał. Ojcowie święci — zabełkotał ze zdziwieniem, Starając się kontynuować nieudany żart.— Tak, przecież to... przecież to... ach do licha... to Sonia, nie przepraszam Nadia... No tak! Luba od Anny Markowny.
Luba poczerwieniała gorąco, do łez i zakryła twarz dłońmi. Lichonin zauważył to, zrozumiał, odczuł zaniepokojoną duszę dziewczyny i pośpieszył jej z pomocą. Surowo, niemal groźnie powstrzymał Sołowjewa.
— Ściśle mówiąc, tak, Sołowjew. Jak w biurze adresowym. Luba z Jamy. Dawniej prostytutka. Więcej nawet, wczoraj prostytutka. A dziś moja
Strona:Aleksander Kuprin - Jama T. 2.djvu/54
Ta strona została przepisana.