Strona:Aleksander Kuprin - Jama T. 2.djvu/56

Ta strona została przepisana.

żenując się i śmiejąc. Nie rozumiała żartobliwego i niezwykłego stylu studenta, ale jej proste serce pociągało coś do niego.
— Jest to zupełnie zbyteczne — zauważył Liehonin. Narazie jestem jeszcze bajecznie bogaty. Sądzę, że pójdziemy wszyscy razem do jakiegoś szyneczku. Chcę bardzo pomówić z wami o pewnych kwestjach. Przecież jesteście dla mnie najbliższymi ludźmi i oczywiście nie tak głupimi i niedoświadczonymi, jak to się na pierwszy rzut oka wydaje. Następnie pójdę spróbować załatwić sprawę jej... Luby paszportu... Poczekacie na mnie. Niedługo... Słowem, rozumiecie, na czem polega ta sprawa i nie będziecie szafować zbytecznymi żartami. Ja — głos jego drgnął sentymentalnie i fałszywie — chcę byście podjęli się dźwigania części mych trosk. Dobrze?
— Wa! dobrze! rzekł książę, spojrzał jakoś znacząco na Lubkę i podkręcił wąsy. Lichonin skrzywił się. Sołowjew zaś odezwał się całkiem szczerze:
— I dobrze. Zabrałeś się Lichonin do wielkiego i pięknego czynu. Kniaź mówił mi o tem w nocy. I cóż, na to istnieje młodość, aby popełniać szlachetne szaleństwa. Daj mi Aleksandro, butelkę, odkorkuję sam bo się nadto wysilisz i pęknie ci żyła. Za nowe życie Lubka, przepraszam Luba... Luba...
— Niikonówna. Proszę nazywać, jak się rzekło.. Luba.
— No tak Luba. Kniaź! Ałławerdy!
— Jakszy-oł, — odparł Niżeradze i trącił się z nim szklanką piwa.
— I powiem ci jeszcze, że sprawiłeś mi radość, druhu Lichoninie, — ciągnął Sołowjew, stawiając szklankę i oblizując wąsy. — Cieszę się i schylam