Strona:Aleksander Kuprin - Jama T. 2.djvu/58

Ta strona została przepisana.

Lubka westchnęła. Nie dla tego, by powściągliwa decyzja Lichonina, której, prawdę mówiąc, nie bardzo wierzyła, ale jej ciasny, ciemny umysł nie mógł nawet teoretycznie wyobrazić sobie innego stosunku mężczyzny do kobiety, prócz zmysłowego. Pozatem wystąpiło dawne, mocno ugruntowane w domu Anny Markówny, w postaci chełpliwego współzawodnictwa, obecnie zaś głuche, ale szczere gniewne niezadowolenie wybrakowanej, lub odtrąconej samicy. I Lichoninowi jakoś nie bardzo wierzyła, odczuwając nieświadomie w jego słowach wiele odcieni aktorskich i nieszczerych. Ot, Sołowjew — ten chociaż mówił niezrozumiale. jak większość znanych jej studentów, gdy byli na ogólnej sali (oddzielnie, w pokoju, wszyscy mężczyźni bez wyjątku, wszyscy jak jeden mąż, mówili i robili jedno i to samo), jednakże Sołowjewowi uwierzyła by prędzej i chętniej, jakaś szczera prostota świeciła w jego szeroko rozstawionych, wesołych, dużych szarych oczach.
Lichonina szanowano „Pod Wróblami“ za solidność, spokojne zachowanie się i wypłacalność. Dlatego też natychmiast oddano do jego dyspozycji osobny gabinecik — zaszczyt jakiego mogło dostąpić tylko niewielu studentów. W pokoju tym przez cały dzień palił się gaz, gdyż światło padało tylko przez maleńkie, pod sufitem okienko.
Wypadło poprosić do towarzystwa jeszcze jednego studenta Simanowskiego, z którym spotkali się przy wieszakach. „Co to jest, prowadzi mnie niby na pokaz“, — pomyślała Łubka, — „wygląda na to, że chce się ze mną wobec nich pochwalić“. I ułowiwszy wolną chwilkę, szepnęła Lichoninowi:
— Koteczku! po co tak dużo ludzi? Ja przecież