Strona:Aleksander Kuprin - Jama T. 2.djvu/72

Ta strona została przepisana.

gdy się spodziewam jakiejkolwiek nieprzyjemności obowiązkowo pada deszcz“, — myślał Lichonin, ubierając się powoli.
Do ulicy Jamskiej od mieszkania Lichonina niezbyt było daleko, najwyżej wiorsta. Wogóle bywał w tych okolicach dość często, ale nigdy mu nie wypadło iść tam we dnie i po drodze wydawało mu się, że każdy przechodzień, każdy dorożkarz i stójkowy patrzą na niego z ciekawością, z wyrzutem, lub z pogardą, jakby odgadując cel jego podróży. Jak zwykle bywa w słotne, mgliste rano, wszystkie napotykane twarze wydawały mu się blademi, brzydkiemi z potwornie uwydatnionemi wadami. Niezliczoną ilość razy wyobrażał sobie wszystko, co powie najpierw w domu, a potem w policji i każdorazowo wypadało inaczej. Gniewny na siebie za te przedwczesne próby, sam się powstrzymywał:
— Ach!... nie trzeba myśleć, nie należy przewidywać co się powie. Zawsze wypada znacznie lepiej, gdy się coś mówi bez namysłu.
Ale bezpośrednio po tej refleksji rozpoczynał znowu wyimaginowane dialogi:
— Nie macie prawo zatrzymywać dziewczyny wbrew jej woli.
— Tak, ale niech sama oznajmi o swem odejściu.
— Działam z jej polecenia.
— Dobrze, ale czem pan to udowodni:
I znowu przerywał sobie w myśli.
Rozpoczynała się łąka wiejska, na której pasły się krowy; chodnik z desek wzdłuż płotu, chwiejące się mostki nad strumykami i rowami. Potem zawrócił na Jamską. W domu Anny Markówny wszystkie okna zasłonięte były okiennica-