Strona:Aleksander Kuprin - Jama T. 2.djvu/86

Ta strona została przepisana.

cież, spodziewam się, jesteś pan zameldowany. Albo, być może tego? Z pośród nielegalnych.
— Nie, jestem zameldowany, — odparł Lichonin, zaczynając już tracić cierpliwość.
— I ślicznie. A dziewczyna, o którą pan się troszczy?
— Nie, ona nie jest jeszcze zameldowana. Ale jej legitymację, proszę mi ją zamienić na zwykły paszport, a wówczas ją niezwłocznie zamelduję.
Kierbesz zrobił rozpaczliwy gest rękami i zaczął znów bawić się papierośnicą.
— Absolutnie nic nie mogę uczynić dla pana, panie studencie, absolutnie nic, dopóki pan nie złoży wszystkich wymaganych papierosów. Co się tyczy dziewczyny, to jako niemająca prawa pobytu w mieście, będzie ona niezwłocznie odesłana do policji i tam zatrzymana, jeśli tylko sama osobiście nie zechce udać się tam, skąd ją pan wziął. Moje uszanowanie.
Lichonin ze złością nasunął czapkę na czoło i poszedł ku drzwiom. Ale nagle powstała mu w głowie dowcipna myśl, która wzbudziła jednak w nim samym obrzydzenie.
Z wilgotnemi zimnemi rękami, z przykremi mrówkami w palcach nóg, znowu podszedł do stołu i powiedział niby niedbale, ale przerywanym głosem:
— Przepraszam, panie rewirowy. Zapomniałem o rzeczy najważniejszej: pewien nasz wspólny znajomy polecił mi oddać panu jego niewielki dłużek.
— Hm. Znajomy? — zapytały Kierbesz, — otwierając szeroko swe śliczne lazurowe oczy. Któż to taki?
— Bar... Barbarisow.