Strona:Aleksander Kuprin - Jama T. 2.djvu/88

Ta strona została przepisana.

a przyjdzie czas, wspominać będziesz o tem jako 0o drobnostce“...
Ku jego zdumieniu Lubka niezbyt się zdziwiła i wcale się nie ucieszyła, gdy trjumfalnie pokazał jej paszport. Była tylko zadowolona, że widzi znowu Lichonina. Zdaje się, że ta pierwotna, naiwna dusza zdążyła już przykleić się do swego opiekuna. Rzuciła mu się na szyję, lecz on powstrzymał ją i cicho prawie szeptem zapytał:
— Luba, powiedz mi... nie lękaj się mówić prawdy, cokolwiek się stało. Teraz mi tam, w domu powiedziano, jakoby ty, chora jesteś na pewną chorobę... wiesz jaką, która nazywa się złą chorobą. Jeżeli cokolwiek przynajmniej, ufasz mi, powiedz, gołąbko, powiedz, czy to prawda?
Zarumieniła się, zasłoniła twarz rękami, upadła na kanapę i rozpłakała się.
— Drogi mój! Panie Bazyli, Bazylku! Dalibóg! Ot dalibóg nigdy nic podobnego. Byłam zawsze taka ostrożna. Bardzo się tego obawiałam. Jak pana kocham! Bezwarunkowo powiedziałabym. Pochwyciła jego ręce, przytuliła je do swej wilgotnej twarzy i zapewniała wciąż ze śmieszną i roztkliwiającą szczerością niesłusznie oskarżonego dziecka.
I Lichonin bez wahania uwierzył jej.
— Wierzę ci, dziecko moje, — powiedział cicho głaszcząc jej włosy. Uspokój się, nie płacz. Tylko nie będziemy znowu ulegali naszym słabościom. No, stało się — trudno, ale więcej tego nie uczynimy.
— Jak pan chce — bełkotała dziewczyna, całując jego ręce i sukno jego kurtki. Jeżeli nie podobam się panu, to oczywiście, jak pan chce.
Jednak i tegoż jeszcze wieczoru nie oparli się