Prócz tego był to dzień jej imienin — siedemnasty września. Przemiłe wspomnienia z lat młodości czyniły jej zawsze ten dzień drogim, a każdego roku spodziewała się właśnie w tym dniu jakiegoś cudownego szczęścia. Jej mąż, zanim nad ranem wyjechał do miasta, dokąd pilne sprawy go wzywały, zostawił na jej nocnym stoliku maleńkie puzderko z parą wspaniałych kolczyków, o perłach w kształcie gruszki. Ten podarek spotęgował jeszcze jej dobre usposobienie.
Była sama w domu. Brat jej Mikołaj, który zazwyczaj mieszkał u nich, również musiał wyjechać do miasta, gdzie objął posadę zastępcy prokuratora. Mąż obiecał jej przyprowadzić paru najbliższych przyjaciół. Na szczęście wypadły imieniny na czas jej pobytu na wsi. W mieście musieliby urządzić wystawne przyjęcie, może nawet wydać bal — podczas gdy na wsi wydatki dały się łatwo ograniczyć. Z powodu swego przodującego stanowiska, mógł książę tylko z trudem koniec z końcem związać. Skutkiem marnotrawnego