szło jeszcze gorzej. W jedenastym roku życia spróbowałem kobiety.
Stało się to także na wozownią, pod kierunkiem Juszki i przedziwnie się udało. Człowiek ten zupełnie znikł gdzieś z horyzontu i nie wiem, gdzie się obraca, czy w katordze, czy go też gdzie ubili, jak psa... Nikt nie miał na mnie takiego piekielnego wpływu, jak on. Bałem się go okropnie. Wierz mi szanowny pan, że czasem jeszcze teraz go widzę we śnie, jak mnie kijem grzmoci, że się aż budzę ze strachu... Za pańskie zdrowie! A szanowny pan nie? No, jak łaska. Dobre. Chłodne.
Jakoś w tym czasie podrosłem. Nie wiem już, jaki cudotwórca przepchnął mnie do gimnazjum, do klasy przygotowawczej. Myślę, że się nie obeszło bez kubana — musieli wsunąć komu należało. Tu oto rozpoczęło się chodzenie mojej grzesznej duszy drogami oszustwa.
W ciągu trzech lat, zdaje mi się, byłem we wszystkich zakładach naukowych klasycznych i realnych. Tom nauczycielowi natarganych papierków do kieszeni napchał, to mnie znów pijanego na ulicy znaleziono. W jednem miejscu ukradłem koledze kolekcję piór i coś tam w tym guście.
Przyjdę, bywało, do domu, ojciec zaraz
Strona:Aleksander Kuprin - Wiera.djvu/103
Ta strona została uwierzytelniona.