Strona:Aleksander Kuprin - Wiera.djvu/104

Ta strona została uwierzytelniona.

po oczach poznaje. „Wypędzili cię?“ Ja milczę. „Ach, ty sukin synie! Poczekaj, do szewca cię oddam, dopiero popamiętasz! Ruszaj! Przynieś powróz!“.
W końcu nie było już gdzie wstąpić. Zostało jeszcze tylko jedno prywatne gimnazjum Hacimowskiego. Może pan o niem słyszał? Godne uwagi było jego urządzenie, powiem jednem słowem: zamek, pełen cudów i wspaniałości. Jakibądź kupiecki obijak, co do piętnastu lat życia gołębie ścigał, tato, mamo, bez błędu napisać nie potrafił, w pięciu latach wychodził stamtąd ze świadectwem dojrzałości. Naprawdę, siedzieli tam w wyższych klasach zupełnie dojrzali mężczyźni, po dwadzieścia kilka lat mający, a zdarzali się znacznie starsi, brodaci, szanowne osoby. O jednym takim mamucie mówiono, że razem ze synem chodził do gimnazjum. Syn był w klasie przygotowawczej, a on w siódmej. Dla obu przygotowywano w domu bułki z szynką. Tutaj głównie pomieszczano kupieckich synów i szlacheckich, wszystkich bez wyjątku tych, których zewsząd wypędzono. Pieniądze brano znaczne.
Był to zakład na podobieństwo menażerji: szulerzy, skandaliści, utracjusze, wszyscy dobrani najrozpustniejsi młodzieńcy. Na na-