od dieńszczyka pieniądze, potargałem na kawałeczki i rzuciłem na podłogę.
Porucznik Parfineńko, któremu tego dnia szczęście szalenie służyło, wziął wszystkie pieniądze, jakie tylko kto miał, udał, że ma boleści i odszedł do domu, bo nie chciał już grać dalej. Myśmy dalej pili. Druga już była doba, jakeśmy nie spali. Rozgadaliśmy się o naszych damach. Ta ma długie nogi, to dobrze, ale zato chude; w sukni ładna, a jak ją rozebrać, to schwach. Ta ma brodawkę w pasie. Druga takie słóweczka nadzwyczajnie lubieżne wymawia... Trzecia tak a tak umie całować. Jednem słowem wszystkie rozbieraliśmy do ostatniej żyłeczki. Czyśmy się to potrzebowali żenować, będąc w rodzinie? Jazda!
Poczęli pytać o moją. A ja pod wpływem pijaństwa i wyuzdania powiadam: „Chcecie? A w tej chwili tylko świsnę, ona tu przyjdzie, jak psina i sama wam wszystko pokaże!“ Nie wierzyli. Ja natychmiast przez dieńszczyka posłałem karteczkę: „Tak a tak, droga Maniu, przychodź prędko, w przeciwnym razie więcej mnie nie zobaczysz. Abyś nie myślała, że to żarty, lub czcze pogróżki, to jak tylko mąż twój wróci, wszystko mu wyjawię“... a słowo „wszystko“ trzy razy podkreśliłem.
Strona:Aleksander Kuprin - Wiera.djvu/112
Ta strona została uwierzytelniona.