Przez dwa lata potem z czego żyłem? Dalibóg, nie wiem. Za mieszkanie nie płaciłem, to się samo przez się rozumie; przebywałem po szynkowniach i chodziłem po lombardach. Głównie żyłem z pożyczek. Znajomych miałem mnóstwo w mieście jeszcze z czasów gazeciarskich. Zrobiłem w tym czasie filozoficzne spostrzeżenie, że z dowcipem i z nagłością należy pożyczać. Spotkawszy kogoś ze znajomych na bulwarze, należy pogadać, a potem nagle z taką obojętną miną wtrącić: „Ale, a propros, nie ma też pan tak rubla lub dwóch do jutra?“ Rubel to taka kwota, co wiadoma rzecz, nie obowiązuje. I tak nic nie robiąc, potrafiłem nie tylko nie umrzeć z głodu, ale jeszcze codzień wieczorem bywać podochoconym.
Od czasu do czasu trafiał się też i jaki zarobek. Jeden profesor z litości powierzył mi uporządkowanie swojej bibljoteki i zrobienie katalogu. Znany był staruszek, cały siwy, taki milutki i bezgranicznie dobry. Przez siedm miesięcy porządkowałem mu bibljote-