Strona:Aleksander Kuprin - Wiera.djvu/140

Ta strona została uwierzytelniona.

denty i aktorzy. Wstrętni! Na słodki kąsek łakomi a pracy nienawidzą wszystkimi fibrami duszy. Cóż? Ja tu mówię i o sobie. To nie to, co prawdziwe włóczęgi. Taki leży na słońcu do góry brzuchem i niczego mu nie trzeba. Pakuje do brzucha czarny chleb z arbuzem. Wyleży się, to idzie do przystani grzbiet łamać. Cóż jemu? Nie boi się niczego, nikogo nie uznaje, nikomu się nie kłania. To też trzeba przyznać, że patrzyli oni na nas, strzelców z profesji, jak na gady. Ale co? Kiepskie złodzieje, oberwańcy i ci nami gardzili. A trzeba się było i z nimi spotykać na noclegach.