I co szanowny pan sobie myśli? Okazał się najpoczciwszym człowiekiem. Nie mówię już, że mnie leczył za darmo. Myśmy się na doktorów nigdy nie uskarżali. Jak już który był bardzo wzięty, to bywało powiada: „Nie mam czasu rozgadywać się z panem; tu masz pan kartkę i idź pan do mojego asystenta“. A jeszcze na wychodnem woła: „Słuchajno pan, gdzież pan idziesz? Panu może pieniędzy potrzeba? Masz pan tu, a wychodź pan prędko“. A ten po prostu, poczciwa dusza, choć żyd, leczył darmo, dawał na lekarstwa, obdarzał ubraniami, które były, uważa szanowny pan, z przeszłego wieku. Darował mi palto na wełnianej wacie. Zacząłem się po trochu poprawiać. Raz mi mój doktor powiada: „Słuchaj jegomość, nie przykrzy ci się bez zajęcia? Ja tu miałbym dla ciebie posadę. Chciałbyś być za buchaltera pod „Wschodnią gwiazdą?“ — „Całą duszą, rękami i nogami“. — „No to idźże tam o jedenastej jutro, zgłoś się do gospodarza i powiedz, że ja cię posyłam. On już wie“.
Dostałem się do hotelu i trochem odetchnął. Obowiązek lekki — siedzę i piszę sobie rachunki dla odjeżdżających. Pensji dwadzieścia pięć rubli, stół, herbata od właściciela, pokój, prawda pod schodami, ale osta-
Strona:Aleksander Kuprin - Wiera.djvu/143
Ta strona została uwierzytelniona.