i nie mogłem się zorjentować, gdzie jestem, gdzie drzwi, którą iść stronę. Naraz słyszę potarcie zapałki — i światło. Patrzę, Michajło zapala świecę przed lustrem; myślę sobie, co ten bałwan najlepszego robi. A on zaraz ze świecą zapaloną za przepierzenie do sypialni. Słyszę, jak mówi: „Panie! Panie Nikołaju Jakowlewiczu, pozwól się pan rozebrać, tak panu niewygodnie będzie, pozwól pan, że panu łóżko poprawię“. Chwilkę pomilczał i znowu: „Wstawaj, ty buhaju czerkieski! Jak ci dam obcasem w brzuch!... I znowu cicho, słychać tylko, jak pan ciężko i z wysiłkiem dyszy. Równocześnie Michajło woła: „Andrzej, chodź-no tu“. Wszedłem do sypialni. Nikołaj Jakowlewicz leży na wznak, brzuszysko ogromne, jak góra, gęba otwarta, po brodzie mu śliny ciekną, jedna noga na łóżku, druga zwieszona Och! jakże on oddychał! Czy widział szan. pan kiedy rybę, która na brzeg wynieśli. Zupełnie tak samo. Widocznie, jak mu się do płuc dostawała jedna łyżeczka kawowa powietrza, to on ją zaraz gardłem i nosem napowrót... Jęczy, charczy, męczy się, twarz mu się wykrzywia, a obudzić się nie może...
A Michajło znów: „Budzisz się, czy nie, ty sobacza duszo! We dwóch przyszliśmy cię
Strona:Aleksander Kuprin - Wiera.djvu/156
Ta strona została uwierzytelniona.