pij się wódki“. Poszedłem, a on jeszcze został na korytarzu.
Wie szanowny pan, ile to wszystko trwało? Ośm minut! Nawet mnie nie zdążyli w żadnym gabinecie wołać. Umyślnie do obu zajrzałem i pytałem, czy to nie państwo dzwonili. I tak się złożyło, że żaden kelner nie zauważył, że mnie nie było, a ja całą resztę wieczoru służyłem, jak automat, ani raz się nie omyliłem, ani raz nie zakaszlałem. Przyszedłem do domu. Zośka, jak zwykle, na mnie skoczyła z wymyślanimi, ale mi to było obojętne, jak jakiej maszynie. To też zaraz ucichła. Rozebrała się, milcząc, położyła się i przycisnęła się do mnie. Długi czas czułem, jak jej rzęsy łaskotały mi twarz. Spałem tej nocy doskonale, tak, żem się ani razu nie obudził. Za to już potem, w kryminale, to ciągle mi się majaczyło, jak to mu nogi drgały, a szklanki brzęczały. Na drugi dzień, jak się zbudziłem, tom omal nie oszalał z przerażenia. „Boże mój, myślałem, czy to było we śnie? Czyż to prawda, żeśmy z Michajłą człowieka — człowieka zabili?! Ubrałem się...
Już idziemy, idziemy, niech się pan nie niecierpliwi. Do widzenia, panie gospodarzu. Dziękuję pięknie... O, jak wieje! Brr!! Nie
Strona:Aleksander Kuprin - Wiera.djvu/158
Ta strona została uwierzytelniona.