„ząb“ w regulaminach, niewzruszalny autorytet dla całej galonowanej zwierzchności, cieszył się w pułku ogólnem uznaniem. Dzięki jego doświadczonemu kierownictwu, wypadały korzystnie dla roty wizytacje, parady i wszelakie inspektorskie kontrole, gdy w międzyczasie komendant roty całymi dniami i nocami wysilał się na finansowe pomysły ubijania tych pism, które w tej materji wysyłali na niego do kancelarji pułkowej niezliczeni wierzyciele z pułkowych lichwiarzy.
Z powierzchowności feldwebel robił wrażenie małego, mocnego syrojadka ze skłonnością do otyłości, z kwadratową czerwoną twarzą, z której bystro wyzierały wąziutkie oczka. Taras Gawryłowicz był żonaty i w czasie obozówki po wieczornym capstrzyku pijał herbatę z mlekiem i gorącym pierogiem, siedząc w pasiastym szlafroku przed swoim namiotem. Lubił rozprawiać z ochotnikami ze swojej roty o polityce, przyczem zawsze pozostawał przy swojem zdaniu, a niezgadzającego się z niem przeznaczał często do nadzwyczajnej służby.
— Jak... ciebie... zowią? — spytał niezdecydowanie Kozłowski.
On jeszcze i roku nie służył w pułku i zawsze wzdragał się, gdy mu przychodziło
Strona:Aleksander Kuprin - Wiera.djvu/164
Ta strona została uwierzytelniona.