Strona:Aleksander Kuprin - Wiera.djvu/166

Ta strona została uwierzytelniona.

Cóż to za łajdactwo! Nie wiem, panie feldwebel. Zaraz poszedłem do komendanta roty i powiedziałem, tak a tak, wielmożny panie, i co jak się stało, a że mnie wtedy w rocie nie było, bom właśnie chodził do rusznikarza.
— To wszystko, co o tem wiesz?
— Rzeczywiście tak.
— No, a ten Bajguzin, czy to porządny żołnierz? Dotychczas nic na niego się nie pokazało?
Taras Gawryłowicz podciągnął w górę podbródek, jakby mu się kołnierz w szyję wrzynał.
— Rzeczywiście, przeszłego roku to na trzy tygodnie zdezerterował. Ja myślę, że te Tatary to najniesforniejsza nacja. Bo to do księżyca się modli, a po naszemu nic nie rozumie. Ja myślę, wielmożny panie, że ich, tych Tatarów, w żadnem innem państwie niema.
Taras Gawryłowicz lubił pogawędzić z wykształconym człowiekiem. Kozłowski milczał i gryzł oprawkę pióra.
Z powodu braku doświadczenia służbowego nie potrafił zachowaniem się swojem, ani twardym tonem w rozmowie uciszyć polityki feldwebla. Nakoniec zająkliwie spytał, żeby coś powiedzieć, a równocześnie czując,