wziął? Co? No powiedz że, wziąłeś, czy nie? Co?
Nie dostawszy odpowiedzi, zaczął Kozłowski dalej chodzić.
Jesienny wieczór szybko zapadał i wszystko w pokoju nabierało smutnego, szarego odcienia. Kąty pokoju już całkiem zatonęły w mroku i Kozłowski z trudem rozróżniał ponurą, nieruchomą figurę, mimo któretj każdym razem przechodził. Podporucznik widział, że gdyby tak przeciągnął to chodzenie przez cały wieczór i całą noc bez przerwy do rana, toby i ponura figura stała tak samo nieruchomo i milcząco na swojem miejscu. Ta myśl była mu szczególniej ciężką i nieprzyjemną.
Ścienny zegar z wagami szybko i głucho wybił jedenaście, potem zaskrzypiał i jakby z namysłem dodał jeszcze trzy.
Kozłowskiemu było żal tego dziwoląga w ogromnym wojskowym płaszczu. Zresztą było to prawie nieuchwytne, dziwne i całkiem nowe uczucie dla Kozłowskiego, który się nie umiał w niem rozeznać. Takie, jakby w smutnej aferze i opuszczeniu Bajguzina zawinił nie kto inny, tylko on sam, podporucznik Kozłowski. — W czem leżała ta wina, nie potrafił na to odpowiedzieć, ale byłby za-
Strona:Aleksander Kuprin - Wiera.djvu/172
Ta strona została uwierzytelniona.