Strona:Aleksander Kuprin - Wiera.djvu/177

Ta strona została uwierzytelniona.

nemi zabudowaniami, roił się jak mrowisko szaremi żołnierskiemi figurami. Z początku wydawało się, że w tem mrowisku nie było wcale ładu, ale wprawne spojrzenie mogło dostrzedz, że w czterech rogach podwórca formowały się cztery gromady i że stopniowo każda z nich rozciągała się w długi prawidłowy szereg. Ostatni spóźnieni ludzie pospiesznie biegli, dogryzając w biegu chleb i dociągając rzemyki ładownic.
Po kilku minutach, roty jedna za drugą błysnęły i brzękły karabinami i jedna za drugą doszły do samego środka podwórca, gdzie stanęły twarzami ku środkowi, tworząc czworobok, w środku którego zostało niewielkie puste miejsce około czterdziestu kroków w kwadrat.
Mała kupka oficerów stała na stronie, otaczając komendanta bataljonu. Przedmiotem ich rozmowy był szeregowiec Bajguzin, na którym miał być dzisiaj wykonany wyrok pułkowego sądu.
Ze wszystkich najwięcej rozprawiał ogromny ryży oficer w grubym płaszczu z grubego sukna z baranim kołnierzem. Płaszcz ten miał własną historję i był znany w pułku pod dwiema nazwami, mianowicie strażniczego kożucha i babcinego szlafroka.