Strona:Aleksander Kuprin - Wiera.djvu/181

Ta strona została uwierzytelniona.

wego sądu! — rozkazał komendant swym twardym, głębokim głosem.
Adjutant wyszedł na środek. Nie umiał wcale jeździć konno, ale naśladował w chodzie kawaleryjskich oficerów, kołysząc się idąc i nachylając korpus ku przodowi za każdym razem. Czytał z nieodpowiednim akcentem, niezrozumiale i rozwlekając słowa niepotrzebnie.
— Pułkowy sąd N...skiego pułku piechoty pod przewodnictwem pułkownika N. członków tego a tego, tego a tego...
Bajguzin, jak pierwej, posępnie słał między dwoma konwojującymi i czasem tylko obrzucał obojętnym wzrokiem szeregi żołnierzy. Widocznem było, że ani słowa nie słyszał z tego, co czytano i również nie dobrze wiedział, za co go karać zamierzają. Raz tylko poruszył się, pociągnął nosem i obtarł sie rękawem płaszcza.
Kozłowski też nie zważał na sens wyroku i nagle wzdrygnął się, usłyszawszy swoje nazwisko. Było to w tym ustępie, w którym była mowa o przyznaniu się. Doznał w tej chwili takiego uczucia, jakby wszyscy nagle zwrócili głowy ku niemu i natychmiast je odwrócili. Serce zabiło mu z przestrachu. Ale to mu się tylko zdawało, gdyż oprócz niego nazwi-