nio! — zawołała Anna, klaszcząc w ręce. — Mam wrażenie, że go sto lat nie widziałam.
— Prwdopodobnie przyjedzie też moja szwagierka, a może i profesor Spichnikow. Byłam też dlatego wczoraj w rozpaczy. Wiesz przecie, ci dwaj — dziadunio i profesor — to wielcy smakosze. A tu jak na złość, ani w mieście, ani tutaj nie można za żadną cenę dostać czegokolwiek. Łukaszowi udało się wydostać od przyjaciela, myśliwego, parę przepiórek, które właśnie przyrządza. Pozatem wyciągnął gdzieś wcale dobry rostbeaf — ten nieodzowny rostbeaf — i bardzo ładne raki.
— Czegoż ty więcej chcesz? To przecież znakomity dobór! Poco się jeszcze troszczysz? Ale, między nami mówiąc, zdaje mi się, że dobre jedzenie to też twoja słaba strona“.
— „Będzie też oprócz tego rarytas: dzisiaj rano przyniósł nam pewien rybak „kowala“. Istny potwór, powiadam ci, można się go przestraszyć.
Anna, ciekawa wszystkiego bez względu na to, czy ją dotyczyło, chciała zaraz zobaczyć to szczególne zwierzę.
Kucharz Łukasz, ogromny, chudy drab o gładko ogolonej, żółtawej twarzy, przyniósł rybę w naczyniu, ostrożnie je trzymając, by wody na posadzkę nie wylać.
Strona:Aleksander Kuprin - Wiera.djvu/21
Ta strona została uwierzytelniona.