chrześniaczkę. Zamiast tego bawi się w Don Juana i całkiem zapomniał, że jeszcze istniejemy na świecie...
Generał zdjął kapelusz i schylając swą czcigodną głowę, ucałował obie siostry w ręce, potem policzki i znowu ręce.
— Ależ dzieci kochane... zaczekajcież... nie obwiniajcież mnie... — wypowiedział wreszcie, dysząc astmatycznie po każdem słowie. — Pod słowem... ci przeklęci lekarze... przez całe lato mój reumatyzm... kąpali w jakiemś brudnem... i cuchnącem błocie. Nie dali mi odjechać... Jesteście pierwsze... które odwiedzam... Tak się cieszę... że was widzę... Jesteście zdrowe?... Wieroczka... Z ciebie prawdziwa lady... wykapana matka... I cóż, kiedy zostanę chrzestnym ojcem?
— O, dziaduniu, obawiam się, że nigdy.
— Nie wolno ci tracić nadzieji... Módl się do Boga... A ty, Anno, nic się nie zmieniłaś... Jeszcze przy sześćdziesiątce będziesz... ruchliwa jak motyl... Lecz pozwólcie, że wam przedstawię moich oficerów...
— Miałem już pierwiej zaszczyt — powiedział pułkownik Ponamarjow, schylając się w ukłonie.
— Zostałem już księżnie przedstawiony w Petersburgu — mówił huzar.
Strona:Aleksander Kuprin - Wiera.djvu/25
Ta strona została uwierzytelniona.