Światło jesiennego słońca konało na zachodzie. Na dalekim nieboskłonie zgasła ostatnia purpurowa wstęga, oddzielająca ziemię od chmur. Wkrótce nic nie można było odróżnić, ani drzew, ani nieba. Lecz wielkie gwiazdy błyszczały w ciemności nocy, a morska latarnia wysyłała promień niebieskiego światła, który się gubił daleko na niebie, między chmurami. Ćmy nocne uderzały o osłony lamp. W zimnem powietrzu wieczornem rozchodził się intenzywny zapach kwiatów.
Spiehnikow, vice-gubernator i Ponomariow odjechali już dawno i przyrzekli odesłać powóz dla generała. Inni goście usadowili się na terasie. Mimo oporu Anosowa zarzuciły mu siostry płaszcz na plecy, a nogi owinęły w pled. Przed nim stała flaszka Pommard‘a, którego ze wszystkich win najchętnej pijał. Wiera i Anna siedziały po obu jego bokach, nalewały mu wina, podsuwały mu ser zapalały papierosy, słowem, opiekowały się z nim jak tylko mogły... Stary żołnierz cieszył się jak małe dziecko.