— Tak, tak, to już jesień, jesień, mówił patrząc w płomień świec i wstrząsając zamyślony głową. Jesień... szkoda. Będę wnet musiał odjechać. Znowu skończą się te piękne dni. Jakby to dobrze było, spokojnie i cicho żyć tu nad brzegiem morza.
— Dziaduniu, nikt cię przecie stąd nie wypędza!
— Nie mogę, kochanie, nie mogę. Służba... Mój urlop się kończy... A byłoby tak pięknie... Jak świeży jest ten zapach róż, a całe lato, podczas upałów, nie pachniały żadne kwiaty prócz akacji, którą jakoś czuć cukierkami.
Wiera wyjęła z kryształowej wazy dwie róże, czerwoną i cielistą, i wetknęła je w butonierkę generała. — „Dzięki Wieroczka“. Anosow pochylił głowę nad różami, rozkoszując się zapachem kwiatów i uśmiechnął się nagle tak łagodnie i dobrotliwie, jak to tylko starcy potrafią.
— Przypominam sobie, że pewnego dnia włóczyłem się po ulicach Bukaresztu, gdzieśmy się wtedy rozkwaterowali. Wtem uderzył mnie silny zapach róż. Stanąłem i odkryłem na ziemi koło dwóch żołnierzy śliczny flakon kryształowy, napełniony esencją różaną. Ci chłopcy zabierali się właśnie do czyszczenia nią swych butów i karabinów. „Coście tu zna-
Strona:Aleksander Kuprin - Wiera.djvu/48
Ta strona została uwierzytelniona.