Strona:Aleksander Kuprin - Wiera.djvu/53

Ta strona została uwierzytelniona.

— Wybacz pan, Jakóbie Michałowiczu, w tej historji nie gra miłość żadnej roli: zwykła awanturka żołnierska.
— Prawdę powiedziawszy, nie wiem, czy to była miłość, lub też jakieś inne uczucie.
— Więc nie znał pan prawdziwej miłości? Tej miłości, co... co... no poprostu, czystej, świętej, wiecznej miłości... Czy pan nigdy nie kochał?
— Mój Boże, co tu dużo mówić? zakończył Anosow, podnosząc się po chwili namysłu. Prawdopodobnie nie kochałem nigdy. Przedewszystkiem nie miałem czasu po temu: młodość, uroczystości, karty, wojna... Sądziłem, że niema kresu mego życia, mojej młodości, mego zdrowia. I pewnego dnia spostrzegłem, że jestem już tylko ruiną... Moja Wieruszko pozwól mi teraz pójść. Bywajcie wszyscy zdrowi!... Husarzu — zawołał na Baktyńskiego — noc jest ciepła, możemy pójść pieszo na spotkanie naszego wozu.
— Dziaduniu, ja cię odprowadzę, powiedziała Wiera.
— Ja też, dorzuciła śpiesznie Anna.
Nim wyszła zbliżyła się Wiera do męża i szepnęła mu:
— Zaglądnij do mego biurka znajdziesz tam etui, a w niem list. Przeczytaj go.