Strona:Aleksander Kuprin - Wiera.djvu/56

Ta strona została uwierzytelniona.

skarbem!“ A po trzech miesiącach kręci się po domu, ten „kochany skarb“, w podartym szlafroku i wykręconych pantoflach, nie czesze swoich rzadkich i zaniedbanych włosów i kłóci się ze służbą jak kucharka. Ale dla oficerów ma zawsze uśmiechniętą twarz i potrafi na zawołanie flirtować! A co mnie najbardziej oburzało, to jej sposób wołania mnie przed ludźmi „Jakóbie“ z takim śpiewnym akcentem i przez nos, ot tak: „Jakó-ó-óbie“. Była rozrzutna, afektowana, brudna, a przytem równocześnie skąpa, nie mówiąc już o kłamstwach... Teraz już naturalnie wszystko minęło, ból się uśmierzył i zelżał, i czuję tylko wdzięczność dla tego aktora, do którego się przylepiła... Całe szczęście, że nie mieliśmy dzieci...
— Czy przebaczyłeś już obojgu, dziaduniu?
— Przebaczenie, nie jest tu odpowiedniem słowem, Wieroczka. Na początku, byłem wściekły, gdybym ich był złapał, napewnobym ich był zabił. Później, z czasem to przeszło, została pogarda. Muszę tylko Bogu dziękować, że nie rozlałem niepotrzebnie krwi i nie dzieliłem losu tylu mężów. Coby się zemnie stało, gdyby nie ta przebrzydła historja? Pantoflarz, juczne zwierzę, doj-