dzieci, co im daje iluzję nieśmiertelności. Gdy kiedyś umrę, pozostawię część mojej istoty na ziemi — myślą sobie. W końcu — a tak właśnie było zemną — pociąga ich ten wabik niewinności. I czy w tem wszystkiem, jest cośkolwiek, coby można nazwać miłością? Ja mogę pojąć miłość, o której mówię, że jest „silniejsza niż śmierć“, miłość bezinteresowna, składającą się tylko z ofiary i zaparcia się samego siebie, miłość, która marzy o czynach, która ochotnie poniesie śmierć i cierpienie... Poczekaj chwilę, widzę chcesz znowu wyjechać z twoim Wasją. Dobrze, to dzielny chłopiec, pewno, ja go bardzo cenię; możliwe, że przyszłość doda blasku jego miłości, kto wie?... Jednak ta miłość, o której ja myślę, nie zna żadnej przypadkowości, wyrachowania, żadnych kompromisów. Taka miłość jest tragedją, największą tajemnicą, jaka na świecie istnieje.
— Dziaduniu, czy znałeś kiedykolwiek taką miłość? spytała cicho Wiera.
— Nie, odpowiedział kategorycznie starzec. Lecz znam dwa wypadki, które ją przypominają. Lecz jeden był spowodowany głupotą, a drugi... poprostu, płakać można... opowiedzieć ci to? Niedługa historja.
Strona:Aleksander Kuprin - Wiera.djvu/58
Ta strona została uwierzytelniona.