Strona:Aleksander Kuprin - Wiera.djvu/68

Ta strona została uwierzytelniona.

przerwał zimno Cheine. Jedynie on pisał listy.
Wiera poczerwieniała i usiadła na kanapce, w cieniu wielkiej palmy.
— Przepraszam za wyrażenie, ale to nie zmienia postaci rzeczy — rzekł Mikołaj i rzucił coś na ziemię z gestem, jakby wyrwał ze swej piersi jakiś ciężki, niewidzialny przedmiot.
— Nie wiem, dlaczego go moim P. P. J. nazywasz, zauważyła Wiera, ośmielona obroną męża. On jest w takim stopniu mój, jak i twój.
— Dobrze; jeszcze raz proszę, wybacz mi. Żądam tylko, żeby te głupstwa raz już ustały. Mojem zdaniem, rzecz doszła do punktu, w którym nie można więcej dowcipkować i rysować wesołe karykatury... Co mnie tu martwi i niepokoi, to opinja Wiery i twoja, Wasylu.
— O, Kola, mnie się zdaje, że przesadzasz.
— Możliwe... Lecz świat tłumaczy sobie zawsze inaczej takie rzeczy.
— Nie wiem, o co ci chodzi.
— Wyobraź sobie, że zatrzymaliśmy tę okropną bransoletę, — Mikołaj otworzył etui i odsunął je pogardliwie — lub też podaro-