wali pokojówce ten niesmaczny przedmiot, godny jakiejś popadji; w takim razie mógłby się ten P. P. J. chwalić przed znajomymi, że księżna Wiera Mikołajewna Cheine przyjmuje od niego prezenty, a pozatem ośmieliłoby go to do powtarzania takich bohaterskich występów. Jutro przyśle djamenty, pojutrze perły — a pewnego pięknego poranku usłyszymy, że został oskarżony o sprzeniewierzenie, a my mamy stanąć jako świadkowie przed sądem... Przyjemna perspektywa!
— Nie, nie, trzeba koniecznie odesłać ten naramiennik! — zawołał zaniepokojony Wasyl Lwowicz.
— Myślę, że nazwisko tego tajemniczego ofiarodawcy da się łatwo stwierdzić, — zauważył Mikołaj Mikołajewicz. — Znamy przecież początkowe litery jego nazwiska: P. P. J. Nieprawdaż, Wiero?
— G. S. J....
— No więc. Oprócz tego wiemy, że jest urzędnikiem. Zaraz jutro zaglądnę do almanachu.
— Gdybym przypadkiem takiego nazwiska nie znalazł, w takim razie powierzę tę sprawę detektywowi, przyczem ten list posłuży mu jako punkt zaczepienia. Słowem, jutro o godzinie drugiej będę dokładnie znał
Strona:Aleksander Kuprin - Wiera.djvu/69
Ta strona została uwierzytelniona.