— Do usług, ekscelencjo, rzekł bezdźwięcznym głosem i spoglądał błagająco na Wasyla Lwowicza.
Lecz Cheine nie odezwał się ani słowem. Mikołaj Mikołajewicz rozpoczął atak:
— Przedewszystkiem, zechce pan przyjąć z powrotem ten przedmiot, zaczął, wyjąwszy wprzód z kieszeni czerwone etui i postawiwszy je na stole. Świadczy on wprawdzie bardzo pochlebnie o pańskim zmyśle estetycznym, zmuszeni jednak jesteśmy prosić pana o zaniechanie w przyszłości podobnych niespodzianek.
— Proszę mi wybaczyć. Przyznaję, że zawiniłem bardzo, szeptał Joltkow zaczerwieniony, mając wzrok utkwiony w podłogę. Panowie pozwolą przecie nieco herbaty.
— Widzi pan, panie Joltkow, ciągnął dalej Mikołaj Mikołajewicz, jakgdyby nie słyszał słów Joltkowa, cieszy mnie bardzo, że znajduję w panu dżentelmana, który potrafi się znaleźć w sytuacji bez wielu słów. Mam nadzieję, że się szybko porozumiemy. Jeśli się nie mylę, jest już siedm albo ośm lat od chwili, kiedy pan zaczął prześladować swymi względami księżną Wierę Mikołajewną.
— Tak, odpowiedział Joltkow łagodnie i opuścił powieki.
Strona:Aleksander Kuprin - Wiera.djvu/75
Ta strona została uwierzytelniona.