Strona:Aleksander Kuprin - Wiera.djvu/89

Ta strona została uwierzytelniona.

pani też ten naramiennik“. — Przyrzekłam mu to.
— Czy pozwoli mi pani go zobaczyć?
— Proszę, dobrodziejko, proszę. Pierwsze drzwi na lewo. Chciano go zabrać do prosektorjum, ale jego brat wystarał się o chrześcijański pogrzeb dla niego. Proszę, proszę, dobrodziejko.
Wiera zebrała siły i otworzyła drzwi. W pokoju pełnym woni kadzidła płonęły trzy świece. Na stole leżał Joltkow. Głowa spoczywała na niskiej poduszce, dokoła zamkniętych oczu roztaczała się głęboka powaga, a na jego ustach kwitł uduchowiony uśmiech, jak gdyby przed śmiercią osiągnął słodką i głęboką tajemnicę, klucz do poznania istoty życia na ziemi. Wiera pamiętała ten wyraz cichego spokoju z masek dwóch wielkich męczenników: Puszkina i Napoleona.
— Jeśli pani zechce, odejdę teraz, powiedziała stara kobieta, nadając swemu głosowi familijny ton.
— Tak, tak, proszę, później panią sama zawołam.
Kiedy pozostała sama, wyjęła z torebki wspaniałą czerwoną różę, położyła ją na pierś zmarłego i podniosła jego głowę lewą ręką. W tym momencie pojęła, że przeszła