I tak już długo żyć nie mogę. Jestem starym, bardzo już starym. Lat siedmdziesiąt. Ręka moja, co trzyma teraz pióro drży, tak jak drżała przed pół wiekiem, gdy dotykała ręki owej dziewczyny, którą kochałem. Czy też będzie mógł kto odczytać tę życia mego historyę, którą, kreślę drżącą ręką?... Może i lepiej, że jej nikt nie przeczyta, bo straszna to historya, okropna...
Róża, Róża!
Ha, ona była przekleństwem mego życia, a jednak gdy wymawiam jej imię, muszę westchnąć. Prawda, ona była mego życia przekleństwem, ale zarazem i jedynem jego szczęściem. Szczęście było bardzo krótkie, przekleństwo bardzo długie... maleńki płomyczek, a słup dymu co się w niebo wznosi.
Różę kochałem pierwszą życia miłością. Wprawdzie przed nią mówiłem już innej, że ją kocham; ale kłamałem wówczas... Ach, może też dla tego doścignęła mnie klątwa. Nie, nie... kłamstwo takie nie zasługuje na tak wielką karę. Gdybyś jednak, gdyby tak być miało!... Któż nie zna pierwszej miłości? Tego niespodziewanego, drogiego gościa, co wchodzi nieoczekiwany i osypuje nas wszystkiemi gwiazdy, wszystkiemi kwiaty świata czarów; a gwiazdy zabierają nam blask oczu, a woń kwiatów upaja nas, odurza.
Tak było ze mną, gdym ujrzał Różę.
Nogi podemną zadrżały. Nie wiele brakło, bym padł na kolana i modlił się... modlił do niej.