władcy łzy się pokazały. Płynęły one wolno po policzkach, a słowik śpiewał coraz piękniej, jakby chwytając za serca słuchaczy. Gdy skończył, cesarz był tak wzruszony, że rozkazał natychmiast obdarzyć śpiewaka orderem złotego pantofla do noszenia na szyi, co było dowodem niesłychanej łaski.
Lecz słowik oświadczył, że został już mimo to sowicie nagrodzony.
— Widziałem łzy w oczach cesarza, a te są dla mnie najdroższym skarbem. Łzy cesarskie mają bowiem czarodziejską moc — rzekł ptak — bogowie wiedzą, że to jest największa nagroda; — i zaśpiewał znowu swoim słodkim głosem.
— Ależ to nadzwyczajny, nowy wdzięk — mówiły zebrane naokoło damy dworskie i nabierały wody w usta, aby, ta przelewając się przy rozmowie, naśladowała trele słowicze.
Ma się rozumieć, że wszyscy kawalerowie zaczęli je nazywać słowikami i odtąd ten wyraz stał się na dworze najtrafniejszym dla określenia wdzięku i niebywałej słodyczy.
Zresztą nawet pokojówki zamkowe i lokaje wyrażali tak samo swój zachwyt, a to wiele znaczyło, bo od nich zależą przecież największe dworskie intrygi. Jednem słowem słowik zyskał sobie powszechne uznanie.
Odtąd pozostał on na stałe w pałacu, mając własną, drogocenną klatkę, z której wolno mu było wyfruwać dwa razy dziennie i raz w ciągu nocy. Towarzyszyło mu wtedy dwunastu kamerdynerów, z których każdy trzymał jeden z dwunastu jedwabnych sznurków, uwiązanych do nóżek ptaka. Można więc było sobie wyobrazić, że na swobodzie mu nie zbywało.
Strona:Aleksander Szczęsny - Baśnie Andersena.djvu/118
Ta strona została uwierzytelniona.