Strona:Aleksander Szczęsny - Baśnie Andersena.djvu/135

Ta strona została uwierzytelniona.

— Proszę spojrzeć! — zabrali głos obaj starsi urzędnicy, gdy wszyscy byli już w izbie oszustów. — Czyżeśmy źle opisywali? Zechciej tylko jego królewska mości zauważyć, co za deseń i barwy! I pokazywali na puste warsztaty, bo myśleli, że wszyscy prócz nich widzą rzeczywiście.
— Cóż to? — pomyślał król — ja nic nie widzę. To straszne. Czyżbym mógł być... i tu król zająknął się nawet w myśli. — A może nie powienienem być królem? toby było najgorsze, co się może przytrafić...
Więc po chwili namysłu, który przystoi królom, rzekł: — Tak, to jest ładne, bardzo ładne i zyskało moją wysoką pochwałę. — A potem przechylił głowę, zadowolony z tego, co rzekł i oglądał pusty warsztat, nie mówiąc nic więcej. Wszyscy, którzy stali najbliżej, patrzyli teraz i patrzyli, ale chociaż widzieli to samo, co najdalsi, powtarzali: — Tak, to jest bardzo piękne! Doskonałe, niezwykłe, przepyszne w pomyśle! — dodawał każdy od siebie i wszyscy się z tego cieszyli.
Król dał w końcu każdemu oszustowi krzyż rycerski do noszenia na szyi i tytuł cesarskiego tkacza, czem zakończył odwiedziny.
Gdy materja została wykończoną, oszuści przez całą noc poprzedzającą spacer króla po mieście w nowych szatach, szyli je przy świetle mnóstwa świec. Ludzie wyraźnie widzieli, jak bardzo byli obaj zajęci. Robili oni ruchy, jakby zdejmowali materję z warsztatów, potem cięli w powietrzu nożycami, niby ją krając, a dalej szyli bez igieł i nici. Nad ranem wreszcie dali znać królowi, że szata jest gotowa.
Wtedy król przyszedł do nich z najznakomitszemi osobami,