Strona:Aleksander Szczęsny - Baśnie Andersena.djvu/136

Ta strona została uwierzytelniona.

a oszuści, podnosząc w rękach mniemane części stroju, mówili po kolei: — oto pantalony, oto frak, a oto zwierzchni płaszcz królewski i tak dalej. Wszystko to jest lekkie, jak pajęczyna i wygląda tak delikatnie, jakby się tego wcale na ciele nie czuło, ale na tem właśnie polega cała piękność sukien.
— Tak, — mówili wszyscy dworzanie, nie mogąc dostrzedz tego, czego nie było.
— Zechciej teraz, najjaśniejszy królu, zdjąć swoje szaty — rzekli z kolei oszuści — abyśmy cię mogli odziać w nowe, tu przed wielkiem lustrem.
Król zdjął ubranie, a oszuści kładli nań nowe, sztuka po sztuce, obciągając je lekko z przodu i z tyłu, coś pilnie zapinając, a potem rozpościerali coś na podłodze, bo to był tren płaszcza; król zaś obracał się na wszystkie strony przed zwierciadłem, oglądając siebie z zadowoloną miną.
— Boże, jakżeż doskonale leży! — mówili tymczasem wszyscy — co za wzorzystość, jakie kolory. O, to są drogocenne szaty.
— Baldachim, który ma być procesjonalnie nad waszą królewską mością przez miasto niesiony, czeka już przed domem — oznajmił wreszcie mistrz ceremonji.
— Dobrze, jużem gotów — odpowiedział król. — Ale czyż nie doskonale leży? — dodał jeszcze i spojrzał w zwierciadło, bo życzył sobie, aby całe miasto to samo mówiło.
Teraz dwaj paziowie, przeznaczeni do niesienia trenu nowego płaszcza, schylili się do ziemi, tak jakby rzeczywiście podnosili je w rękach, a potem poczęli iść powoli za wychodzącym królem, nie ośmielając się zauważyć cośkolwiek ze swej strony.