Strona:Aleksander Szczęsny - Baśnie Andersena.djvu/18

Ta strona została uwierzytelniona.

starcza, dostaniesz się do worka. — I o dziwo! wicher północny uspokoił się odrazu i zaczął opowiadać, skąd przybywa i co porabiał cały miesiąc.
— Wracam z Lodowatego oceanu — mówił — gdzie razem z poławiaczami fok byłem na wyspach niedźwiedzich. Drzemałem już na ich sterze, gdy odpływali na morze. Kiedym się ocknął, ptak burzy krążył mi u nóg. Zabawny to ptak. Zrazu uderza szybko skrzydłami, a potem zatrzymuje je i mimo to leci szybko dalej.
— Opowiadajno bez dodatków — przerwała mu matka — a zatem dostałeś się na wyspy niedźwiedzie?
— O tak, wspaniale jest tam, arcywspaniale! Ziemia, tak jak stworzona do tańca, gładka jak talerz, z półstopniałego śniegu i mchu. Leżą tam tylko ostre głazy i szkielety fok i niedźwiedzi. Zda się, jakby nigdy słońce tam nie świeciło. Dmuchnąłem lekko w mgłę, aby odsłonić coś, co się śród niej czerniło. Był to dom, zbudowany ze szczątków okrętu, okryty skórami lwów morskich. Na dachu siedział wielki biały niedźwiedź i pomrukiwał sobie. Wtedy poszedłem na piaszczysty brzeg, zajrzałem do gniazd ptasich i poigrałem z pisklętami. Ponieważ krzyczały i wołały jeść, więc dmuchnąłem im w rozwarte dzioby, aby nauczyły się cierpliwości. A tymczasem dalej nad samą wodą przewalały się foki, niby olbrzymie gąsienice z głowami świń i olbrzymimi kłami.
— Rzeczywiście dobrze opowiadasz mój synu, — rzekła stara, — na samo opowiadanie ciecze mi już ślinka.
A wicher prawił dalej:
Wreszcie zaczęły się łowy. Pociski trafiały bezbronne foki