Strona:Aleksander Szczęsny - Baśnie Andersena.djvu/68

Ta strona została uwierzytelniona.

pobiegł jeszcze do okna, wdrapał się na krzesło i wyjrzał przez zrobiony dziś otworek w szybie. Akurat parę płatków śniegowych wirowało w powietrzu, i jeden z nich największy, zawisł na pustej skrzynce do kwiatów. Tam zaczął rosnąć, aż wreszcie zamienił się w dużą kobietę, odzianą w wspaniałe śniegowe szaty, utkane jakby z milionów gwiazdek. Kobieta była piękna, ale cała z żywego, lśniącego lodu. Oczy jej błyszczały, jak dwie jasne gwiazdy, zwracając się ciągle na wszystkie strony. Kobieta nachyliła się do okna i skinęła ręką. Wtedy Janek przerażony zeskoczył z krzesła i dostrzegł tylko jeszcze, że jakby jakiś wielki biały ptak odlatywał z za okna.
Następnego dnia była odwilż, a potem nadeszły coraz cieplejsze czasy, pokazało się znów słońce, zazieleniły pierwsze trawy, przyleciały jaskółki. Wtedy otworzono okna i dzieci przywitały się po raz pierwszy oddawna ze swoich altanek.
Wkrótce zakwitły róże, dziewczynka nuciła im wymyśloną przez siebie piosenkę. Chłopiec nauczył się jej także i niedługo śpiewali sobie razem:

„Różyczki kwitną i wonieją,

Dzieciom się młode serca śmieją“.

I dzieci wyciągały do siebie rączki i całowały róże. O, jakże wtedy było pięknie tam, pod osłoną pnących się kwiatów różanych!
Kiedyś Janek i Zosia zasiedli do oglądania książki z obrazkami, pełnej zwierząt i ptaków. Nagle, gdy zegar na wieży wybił piątą godzinę, Janek krzyknął: coś mi wpadło do oka!
Zosia objęła go za szyję i zajrzała w oczy, ale nic nie dostrzegła.