maleńkie sanki kręciły się i podskakiwały w szybkim biegu, jakby przebywały jakieś góry i rowy. Przerażony Janek spróbował się modlić, lecz nic prócz tabliczki mnożenia nie przychodziło mu w pośpiechu do głowy. Tymczasem padające płatki śniegowe powiększały się ciągle, aż wreszcie stały się podobne do dużych, białych kur. A wtedy konie szarpnęły się i stanęły. Sanie się zatrzymały i wyszła z nich nieznajoma, biało odziana osoba. Cała jej odzież była z bielutkiego śniegu. Była to wysoka, bialutka kobieta — sama królowa śniegów.
— Szybkośmy jechali — powiedziała — ale ty, Janku, możesz się zaziębić. Pójdź, otul się mojem futrem. — I królowa posadziła Janka u siebie w dużych sankach, owijając całego białem futrem, a chłopcu wydało się, że wpadł w zaspę śniegową.
— Nie zimno ci teraz? — zapytała królowa i pocałowała go w czoło. Pocałunek był chłodniejszy od śniegu; chłopiec poczuł go aż w sercu, które jeszcze silniej stężało, i jakby zamarło. Ale trwało to tylko chwilę i przeszło. Później Janek przestał zwracać uwagę na zimno. Zawołał tylko jeszcze: sanki, zapomniałem, moje sanki! — bo to jedno spamiętał. Więc sanki wzięła na grzbiet jedna z dużych kur śniegowych.
Wtedy królowa śniegów ucałowała Janka jeszcze raz, a chłopiec zapomniał na zawsze dom swój, babkę i maleńką Zosię. — Więcej cię już nie pocałuję, bo toby cię uśmierciło — powiedziała. Janek spojrzał na nią. Królowa wydała mu się teraz piękną. Nie widział dotąd wspanialszej twarzy i nie wydała mu się ona lodową, tak, jak wtenczas przez okno. Janek się jej już nie lękał, zaczął jej opowiadać, że umie rachować, wie, wiele przestrzeni zajmuje jaki kraj i ilu posiada mieszkańców. Zda-
Strona:Aleksander Szczęsny - Baśnie Andersena.djvu/71
Ta strona została uwierzytelniona.